W latach międzywojennych w śląskich miejscowościach funkcjonowały warsztaty rzemieślników, oferujących swoje usługi.

Były to: piekarnie, masarnie, młyny, cegielnie oraz zakłady szewskie, krawieckie, kowalskie, ślusarskie, stolarskie, siodlarskie, kołodziejskie i inne. Zakłady te były często przedsiębiorstwami rodzinnymi, które przechodziły z pokolenia na pokolenie.

Geszefty, składy towarów, szynki

W sklepach kolonialnych można było nabyć naftę, sól, mydło, zapałki i wiele innych artykułów. Najczęściej jednak przeciętni mieszkańcy wsi z biedy kupowali tylko te wymienione, ponieważ były niezbędne. Na inne „luksusowe” towary najczęściej nie było pieniędzy. Funkcjonowały też inne geszefty, czyli sklepy, bardziej wyspecjalizowane w danym asortymencie, w których można było nabyć np. meble, materiały krawieckie czy budowlane, sprzęty codziennego użytku, rowery czy wirówki do mleka…

W niemal każdej miejscowości i wsi był szynk, czyli gospoda. Karczmy te często były prowadzone przez Żydów, u których można było brać na kryske, czyli na kredyt. W większych miastach czy też w miejscowościach uzdrowiskowych, jak np. w międzywojennym Jastrzębiu, z powodzeniem funkcjonowały restauracje, pensjonaty, hotele oraz apteki.

Wiejscy domokrążcy

Po wsiach chodzili domokrążcy, drobni handlarze i sprzedawcy, którzy oferowali nie tylko różnorodne towary i usługi, ale także skup. Od handlarek z dalekiej Łodzi można było nabyć materiały krawieckie, nici, igły czy guziki. Góralki z Beskidu Ślaskiego lub Żywieckiego sprzedawały chałupnicze wyroby z drewna: grabie lub same zęby do grabi, rogolki i warzechy, klamerki do wieszania bielizny, cebry, zabawki drewniane, fleciki, piszczałki i gwizdki a także zioła np. gałązki jałowca. Szmylorze, czyli smolarze z wozu oferowali smołę, smary i oleje. Wsie odwiedzał także szmaciorz, skupujący stare szmaty w zamian za garnki i inne przydatne w domu przedmioty lub graczki, czyli zabawki.

Towary te były znacznie tańsze niż w okolicznych sklepach, często były gorszej jakości, choć nie była to reguła. W ten sposób handlowano też: łojem i słoniną, mydłami, proszkami do prania...  Jednocześnie sprzedawcy chodzili od domu do domu i skupowali od rolników jajka, masło, mleko, czy drób. 

Szklorze, druciorze i szlajfierze

Domokrążcy oferowali także drobne usługi: naprawiali garnki blaszane, ostrzyli noże, nożyczki i brzytwy do golenia. Wsie odwiedzali szklorze (szklarze), szlajfierze (szlifierze), druciorze, którzy przy pomocy drutów reperowali pęknięte boncloki i formy kamionkowe. Zdarzały się także wizyty krawców, którzy zbierali zamówienie na szycie jakli czy ancugów. W pierwszej kolejności pobierali oni wymiary przyszłego właściciela ubrania, które można było dać uszyć z własnego materiału lub z oferowanego przez krawca. Przy kolejnej wizycie krawiec przywoził gotowe ubranie. Po wsiach chodzili także introligatorzy, którzy naprawiali książki. Dawniej każda książka była na wagę złota. Rodziny posiadały najczęściej tylko książkę kościelną: biblię, śpiewnik lub książeczkę do nabożeństw. Domokrążni introligatorzy zajmowali się ich reperacją i odświeżaniem: pomniejszali książki, obcinając duże marginesy, malowali brzegi, by nie było widać zabrudzeń, naprawiali okładki. Ku uciesze dzieci co niedzielę do wsi przyjeżdżał lodziorz, który ze specjalnej budki oferował zimne przysmaki, serwowane między dwoma waflami.

Po przybyciu do wsi domokrążcy głośnym wołaniem ogłaszali swoje przyjazd i zachęcali gospodarzy do zakupu. Niektórzy przyjeżdżali wozami, częściej jednak cały swój warsztat czy asortyment nosili na własnym grzbiecie w wielkich płóciennych płachtach czy na  drewnianych nosidłach, niczym górscy tragarze. Wycena danego towaru czy usługi z reguły odbywała się po krótkich lub dłuższych negocjacjach, zaś ostateczną cenę zatwierdzano uściskiem dłoni. Transakcję rozliczano najczęściej pieniędzmi, a czasami też na zasadzie wymiany. 

Osoby prowadzące handel obwoźny znały doskonale daty odbywania się okolicznych targów i jarmarków, gdzie udawały się by sprzedać towar czy te zaoferować swoje usługi. Na odpusty parafialne przyjeżdżali sprzedawcy maszketów, czyli słodyczy.

Również mieszkańcy wsi starali się sami dorobić parę groszy. Młodzi chłopcy sprzedawali własnoręcznie złowione raki czy rybki rzeczne. Ci bardziej utalentowani muzycznie grali na instrumentach i śpiewali pieśniczki przy okazji różnych uroczystości: wesel czy odpustów. Kobiety wybierały się na targi i jarmarki, gdzie sprzedawały jajka i nabiał. 

„Swój”  i „obcy” 

Regularnie także śląskie miejscowości i wsie odwiedzali Cyganie, wzbudzający lęk, a jednocześnie zainteresowanie lokalnych społeczności. Słynęli oni ze sprzedaży żeliwnych, specjalnie wytrawianych patelni, które były praktycznie niezniszczalne i służyły gospodyniom przez wiele pokoleń. Żydzi-domokrążcy zachwalali sztofy, czyli tkaniny na ubrania. Materiały te zwinięte na wałkach często pochodziły z zakładów włókienniczych w Bielsku-Białej. Przemytnicy z Czech szmuglowali sacharynę, tytoń czy zapalniczki. 

 

Więcej informacji o dawnych zwyczajach handlowych w artykułach:

Dawne zwyczaje handlowe: Targi i jarmarki
Odpust parafialny