W 1919 r. w miejscowości Moszczenica, będącej dziś sołectwem Jastrzębia-Zdroju, wybudowano niewielką kolonię górniczą.
Cztery identyczne familoki, które stanęły wzdłuż wyłożonej kostką granitową drogi na trasie Radlin-Jastrzębie, zostały wybudowane na zlecenie kopalni węgla kamiennego „Emma” z Radlina. To tutaj mieli zamieszkać jej pracownicy wraz z rodzinami.
Wspomnienia z familoka
W sentymentalną podróż po latach swojej młodości zechciał zabrać nas pan Kazimierz Gawliczek, który od urodzenia, czyli 1957 r., mieszkał wraz z rodzicami, babcią, siostrami i braćmi w jednym z familoków w Moszczenicy. Pan Kazimierz chętnie wraca wspomnieniami do tamtych lat, a jego pamięć niemal doskonale zachowała wiele szczegółów oraz ciekawych anegdot związanych z życiem w tej społeczności. Pan Kazimierz mieszkał wraz z dwoma braćmi w familoku aż do 1977 r., kiedy otrzymali nakaz przeprowadzenia się „do wygód” w jednym z nowo wybudowanych bloków „na trójce”. Po latach okazało się jednak, że jest on tak zżyty z familokami, że w dorosłym życiu zamieszkał już nie w familoku, ale w jego sąsiedztwie. Do dziś dawni sąsiedzi z kolonii utrzymują serdeczny kontakt, a kiedy się spotykają chętnie wspominają życie we familokach.
Zapraszamy do przeczytania wspomnień.
Koza, byfyj, ołtorzyk
W każdym z familoków mieszkały cztery rodziny. Mieszkanie, które zamieszkiwała najczęściej rodzina wielodzietna, składało się z kuchni, dużego pokoju i komórki, w której mieszkała starka, czyli babcia. W kuchni był piec węglowy, który ogrzewał mieszkanie. Tutaj na blasze gotowano posiłki. W pokojach były kachloki, czyli piece kaflowe. Dodatkowo zimą rozpalano mały, żelazny piecyk tzw. koze, żeby dogrzać wnętrza. W kuchni ważne miejsce zajmował biały byfyj, czyli kredens z ceramiczną zastawą, stół, krzesła, wieszak na ubrania, toaletka z dzbanem i misą.
„Kompali my sie roz w tydniu, we sobota. Do kuchni sie przynosiło ocynkowano wanna, wody trza było nanieś i zagrzoć na piecu”.
Z kuchni prowadziły drzwi do pokoju, pełniącego funkcję sypialni i izby paradnej dla gości, w której stało dwuosobowe łóżko z dwoma szafkami nocnymi i szrank, czyli szafa. Dzieci spały w kuchni na łóżkach i rozkładanych wersalkach. Jedna dodatkowa wersalka była też wstawiona u starki.
„Pamiyntom na świynta mama zawsze nawarzyła moczki i narychtowała makówek. To był rarytas, czekało sie na to cołki rok. Jak sie szło na pasterka to mama zanosiła te maszkety do komórki ku starce, coby ich wahowała i coby żodyn pryndzyj nie zjod".
Obowiązkowo też w izbach znajdował się ołtorzyk, czyli tzw. „święty kąt”, z krzyżykiem i świeczkami, z obrazkami o tematyce religijnej, przedstawiającymi najczęściej Matkę Boską i świętych. W rodzinach ewangelickich tematem przewodnim były często motywy: Jezus jako dobry pasterz, Chrystus na Górze Oliwnej, Kazanie z łodzi.
„Obrozek z ołtorzyka, na kerym było dwanoście apostołów je jeszcze u siostry. Przi wejściu wisiała kropielniczka z wodom świynconom”.
Górka, gelynder, ausgus
Do każdego mieszkania przypisane było także poddasze tzw. górka, choć czasami pomieszczenia te były przystosowywane do zamieszkania kolejnych osób. Na górce suszono pranie i przechowywano wędzone mięso i wyroby ze zbijaczki, czyli ze świniobicia, podwieszając je u powały. Familoki posiadały też piwnice, które służyły dawniej do przechowywania węgla, opału oraz ziemniaków, krauzów z przetworami czy beczek z kapustą kiszoną. Klatka schodowa z drewnianymi schodami i gelyndrem, czyli poręczą, prowadziła do każdego z mieszkań. W mieszkaniach nie było bieżącej wody, czerpano ją ze studni. Wychodki znajdowały się na zewnątrz. Na korytarzu znajdował się wspólny ausgus, czyli kran ze zlewem, gdzie wodę pompowano ze studni. Tutaj myło się ręce po przyjściu z roboty.
Chlywik, szopka, gowiydź
Drzwi wejściowe do budynku usytuowane były nie od drogi, ale „od tyłu”, czyli od podwórka. Od strony podwórka znajdowało się zaplecze gospodarcze, przypisane do każdego mieszkania, czyli szopka a w niej chlywik. Tutaj trzymano zwierzęta, głównie świnie, kury, króliki i gołębie, przechowywany był węgiel i drewno oraz różnego rodzaju narzędzia rolnicze a także łopaty, taczki, kosze, wiadra i konewki. Na wiyrchu, czyli nad chlewikiem trzymano siano. Współcześnie zabudowania te zostały przerobione na garaże. Każda rodzina miała także wydzielony fragment ogródka, gdzie uprawiano warzywa i owoce. Owoce rodziły też rosnące w pobliżu drzewa. Kolonia była ogrodzony płotem. Drobna hodowla i uprawa miały na celu podniesienie samowystarczalności rodziny. Trzeba także pamiętać, że osoby napływowe pochodziły najczęściej ze wsi – stąd naturalne było umożliwienie im prac gospodarskich, które mieli we krwi.
„Rodzice byli ze wsi. Mama pochodziła z tzw. Mszańskich granic, kiere dzisio leżom na granicy Mszany i Moszczenicy. Łojciec – spod Rybnika, z Bełku”.
Skat, szkubaczki, gra w klipe, czyli czas wolny
Miejscem spotkań oraz centrum życia sąsiedzkiego był plac przed wejściem do familoków. Ludzie żyli w zgodzie, byli pomocni i życzliwi względem siebie. „Rychel, Sobańska, Fijałkowscy, Wypiór, Firut, Pukowiec… Wszyscy dobrze sie znali” – pan Kazimierz jednym tchem wymienia kolejno nazwiska mieszkańców. „Spotykali my sie nie ino na placu, ale zaproszali tyż do siebie. Niejedno małżyństwo wywodziło sie z naszych familoków.”
Podczas zbijaczki obdzielali się wyrobami, głównie specjalną zupą kotłówkom, kobiety urządzały wspólne szkubaczki, razem heklowały gardiny. Pomagali sobie przy organizacji wesel, dzielili się kołoczym weselnym i wspólnie urządzali uroczystości oraz zabawy taneczne na tzw. deptaku, czyli składanym, drewnianym podeście. Zajęciem mężczyzn w czasie wolnym była hodowla gołębi w gołębnikach i kanarków w klatkach, a także gra w karty, głównie w skata. Czasami chłopy chodziły na piwo do baru „Pod kasztanami” albo do „Siódemki”, gdzie była sala, w której odbywały się przedstawienia i występy szkolne, ale też pokazy objazdowego kina, które były dla najmłodszych nie lata atrakcją.
„Wino tyż my robili swojski, a potym sie go razym ze somsiodami szmakowało, jak komu wyszło”.
Dzieci grały w klipa, paletki, w bala, czyli piłkę nożną, ganiały się i grały w chowanego. „We fusbal my grali przy kościele w Moszczenicy. Pamiyntom, że niedaleko było źródełko, to jak nas suszyło to my lecieli sie napić zimnej i czystej wody. Nalywało sie jom do flaszki i duldało potym z gwinta". W lany poniedziałek chłopcy polewali dziewczyny wodą, na Mikołaja młodsze bajtle wyczekiwały prezentów. Zresztą, pomysłów na dobrą zabawę nigdy nie brakowało, bo „dziecek było dużo, to zawsze było wesoło”.
Porządek i wspólna przestrzeń
Mieszkańcy dbali o czystość otoczenia i wywiązywali się celująco z obowiązków według podziału sąsiedzkiego – co sobotę kolejna rodzina porządkowała wspólną przestrzeń, klatkę i podwórko. Między familokami znajdowały się tzw. klomby, czyli ogródki z kwitnącymi pięknie i pachnącymi kwiatami, o które wspólnie dbano.
„Porzondek we familokach był do pozazdroszczynio. Ludzie zgodni, spotykali sie. Kożdy wiedzioł kiero sobota je jego do posprzontanio i plac sie bez godki zamiatało mietłom z wikliny.”
W czasach, które wspomina pan Kazimierz, chleb kupowano już w pobliskiej piekarni lub zanoszono ciasto w słomionkach do wypieku do piekarni. W latach wcześniejszych każdy piekł chleb sam w piecu chlebowym. Kołocz weselny przygotowywano własnoręcznie i zanoszono do wypieczenia do piekarni. Na placu znajdował się też wyndzok, w którym wędzono przetwory ze świniobicia. Były też ławeczki, na które siadywało się, żeby odpocząć i poklachać, klopsztanga, czyli ulubiony dziecięcy drążek do ewolucji i sznura, na której gospodynie suszyły pranie, ale też idealna siatka do gry w siatkówkę.
Moszczenica
„Moszczenica to był cały nasz świat – tu my chodzili do szkoły i do kościoła. Spożywczok był u Gije. Do piekarnie my chodzili u Achima Pytlika. Po szkole radzi my sie tam stawiali i kupowali plecionka, jak mama dała pora groszy (…) Ludzie z Moszczenicy traktowali nas jak swoich. Jak były ciynżki lata i w chałpie sie nie przelywało to gospodorze nom pomogali. Mama nas brała do roboty do nich na pole. Pomogali my przy żniwach i wykopkach, a za to nom dowali dwa worki ziymioków abo zboża. Mama miała ciynżko, bo nas dziecek było jedenoście, dorobiała se u gospodorzy, np. robiła w ogrodach Witczaka (właściciela tutejszego uzdrowiska - przyp. red.), a później na hotelach robotniczych w Moszczenicy. Trza se było radzić – na wszysko my mieli knify. Brakowało wongla i drzewa na opał to my chodzili zbiyrać na tory abo na kipa kole Szybów Zachodnich z Moszczenicy. Jak sie miało chody u maszynioka, co woził wongiel z gruby i sie mu dało dobrego wina z korflaszy to maszyniok zwolnioł przy familokach, otworzył klapa z wagonu i wysypoł trocha wongla”.
Armii Krajowej 90, 92, 94, 96
Początkowo familoki zamieszkiwali górnicy z „Emmy” wraz ze swoimi rodzinami. Pracownicy dojeżdżali do roboty na kole, czyli rowerem lub podjeżdżali cugiem (pociągiem) z bany, czyli dworca kolejowego – stacji Moszczenica, która oddalona była od familoków o zaledwie kilka minut drogi. Z czasem, budynki przeszły na własność kopalni „Zofiówka”. Obecnie administratorem czterech budynków jest Miejski Zarząd Nieruchomości w Jastrzębiu-Zdroju. Dziś familoki znajdują się przy ul. Armii Krajowej kolejno pod numerami 90, 92,94,96. Dawniej ulica nosiła nazwę Zdrojowa, później 22 Lipca. Familok pana Kazimierza miał nr 92.
Dziękujemy panu Kazimierzowi za udzielenie obszernego wywiadu i przywołanie pięknych wspomnień oraz rodzinie Parzych z Moszczenicy za pomoc w dotarciu do informacji.
*Kazimierz Gawliczek – rocznik 1957. Rodowity jastrzębianin urodzony w Moszczenicy, emerytowany górnik, lokalny działacz. Przewodniczący Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów Oddział w Jastrzębiu-Zdroju, Przewodniczący Komisji Rewizyjnej Rady Nadzorczej Górniczej Spółdzielni Mieszkaniowej w Jastrzębiu-Zdroju. Pełen optymizmu mąż, tata, dziadek.
Czytaj też:
Kolonia robotnicza w Moszczenicy