Niegdyś posiadanie choć jednej krowy w przydomowym gospodarstwie było świadectwem zamożności.

Nie obawiano się głodu, kiedy w gospodarstwie była dojna krowa. Mleko było prawdziwym skarbem, a jego dostatek był na wsi synonimem sytości. Mleko prosto od krowy mogło mieć nawet 4,5% tłuszczu, więc było bardzo pożywne i wartościowe. 

Po wydojeniu w skopek albo do wiadra cedziło się go przez płótno lub przez specjalne sitko. Część mleka zlewano do boncloków, przykrywano pokrywką lub białym, czystym płótnem i odstawiano w chłodne miejsce na parę dni, by otrzymać: kiszka, śmietonka, masło, maślonka, bioły syr i kapołka (serwatka). 

Domowe masło, fot. Anna Lerch-Wójcik
Domowe masło, fot. Anna Lerch-Wójcik

Na Śląsku masło działano w maśniczkach, czyli ubijano w drewnianych maselnicach, a następnie formowano je w półfontkach, drewnianych zdobionych foremkach,  które były jednocześnie miarą o wadze 250 g.

Półfontki, fot. Anna Lerch-Wójcik
Półfontki, fot. Anna Lerch-Wójcik

Bywało, że masło, podobnie jak jajka, śmietanę, sery i inne przetwory, gospodynie sprzedawały na targach i jarmarkach, by podreperować domowy budżet.