Wśród potraw chętnie spożywanych na Śląsku są te charakterystyczne tylko dla naszego regionu, ale również takie, które choć nie są typowo śląskie, to na dobre zadomowiły się w naszym jadłospisie.
Jednym z takich dań są kluski na parze, nazywane również na Śląsku parówkami. Są one znane właściwie na terenie całej Polski, gdzie przybierają różne nazwy, jak np.: pyzy na parze, parowce, buchty, pampuchy. Z lat dzieciństwa pamiętam, że zawsze, kiedy odwiedzała nas Babcia, padało pytanie: „Co jutro warzymy na łobiod?”. Odpowiedź była oczywista: „Parówki!”.
Babcia przez lata czy całe dziesięciolecia robienia parówek doszła do mistrzowskiej wprawy w ich przyrządzaniu. Nigdy nie zdarzyło się, żeby parówki się nie udały! Pewnego dnia postanowiłam sama przejąć tę umiejętność i sprawdzić, czy mom ku tymu grajfka. Jak się okazało, jest to zadanie czasochłonne i wcale nie takie proste. Największym problemem było ustalenie proporcji składników, ponieważ „Babcia dowo wszyskigo na łoko”, a ilość mąki, drożdży, mleka czy czas oczekiwania aż ciasto wyrośnie zależy od wielkości jajek, jakości mąki i drożdży, ale przede wszystkim temperatury (latem ciasto drożdżowe szybciej wyrasta).
Jak to na Śląsku, nic nie może się zmarnować, więc jeśli zostają niezjedzone parówki, wystarczy je przyrumienić w piekarniku i na swaczyna, czyli podwieczorek, będą jak znalazł. Smakują wówczas jak pyszne, świeżutkie drożdżówki i nawet się nie zorientujemy, kiedy bajtle je spucujom.